Rano wyruszyliśmy naszym standardowym jamajskim środkiem lokomocji (taxi collective) do Maggotty, w odwiedziny do siostry Emilii i księdza Marka. Maggotty to mała mieścina, bez specjalnych atrakcji turystycznych, czyli też bez turystów i bez naganiaczy. Całkiem przyjazne miejsce. Bez problemów odnaleźliśmy polską misję przy Holy Spirit Catholic Church.
Na miejscu siostra Emilka i druga polska misjonarka - siostra Rita przywitały nas bardzo ciepło i przyjaźnie. Obie Panie jak Anioły, mogę bez wątpienia powiedzieć, na obliczach miłość i dobroć. Nieczęsto miewam takie wrażenia w kontaktach z przedstawicielami kościoła katolickiego, ale misjonarze to zdecydowanie inny rodzaj kleru.
Jak się dowiedzieliśmy - ksiądz Marek, który przyjechał tu w 1999 roku zaczynał budowę kościoła od wycinania dżungli maczetą. Od tego czasu wiele się zmieniło - powstała klinika, z pomocy której korzystają mieszkańcy okolicy, jest również Community Center, w którym prowadzone są zajęcia dla dzieci, a także biblioteka i pracownia komputerowa, z której korzystają dorośli. Wieczorem wraz z księdzem i dwiema wolontariuszkami, mieszkającymi na misji, przygotowaliśmy kolację (robiłam sałatę ze śmietaną - ksiądz Marek powiedział, że tęskni za tym polskim smakiem) i do późna siedzieliśmy przy stole rozmawiając. Dowiedzieliśmy się, że głównym celem misji jest nauczenie ludzi szacunku dla podstawowych wartości, takich jak rodzina i praca. Zwyczajowo na Jamajce mężczyzna ma wiele dzieci, z różnymi kobietami i nie bierze żadnej odpowiedzialności za spłodzone potomstwo. Co za tym idzie - standardowo kobiety wychowują dzieci samotnie, a zaczynają je rodzić w wieku kilkunastu lat. Mieszkańcy tego regionu w większości są bezrobotni. Misja założona i prowadzona przez księdza Marka stawia na edukację dzieci i stwarzanie miejsc pracy dla dorosłych (wielu z nich sezonowo pracuje przy zbiorach na polach przylegających do misji). By móc w niedzielę odprawić mszę dla swojej wspólnoty - ksiądz Marek od piątej rano jeździ busikiem po okolicy i na raty zawozi do kościoła swoich wiernych. Po mszy rozwozi ich z powrotem po domach, bo inaczej nie mieliby jak wrócić.
Choć nie planowaliśmy tego wcześniej, noc spędziliśmy gościnnie "na plebanii" :-) i był to zdecydowanie nasz najbardziej luksusowy nocleg na Jamajce. Wprawdzie łóżko otoczone podobiznami świętych i krzyżami nieco zbijało mnie z pantałyku, ale ciepła woda i brak pełzających owadów były niezłą rekompensatą.