Niestety ten jego beautiful nocleg "z widokiem na morze" okazał się domkiem campingowym przy ulicy, ale że zaczęło się już ściemniać, stwierdziliśmy, że jedną noc możemy tu zostać. Wieczorem wyszliśmy jeszcze na przechadzkę po okolicy, trafiliśmy do jednego z ich typowych barów - buda wielkości kiosku ruchu, w środku parę różnych napitków do wyboru, ze trzy stołki a za ladą starsza pani (według Wojtka szamanka Voodoo). Rano po zjedzeniu smażonych bananów (planties) i wypiciu kawy w klasycznym jamajskim stylu, czyli czarna kawa ze słodkim skondensowanym mlekiem, ruszyliśmy w dalszą drogę. Dało się odczuć, że jest niedziela. Ludzie odświętnie wystrojeni, msze w każdym kościele (bardzo różne wyznania - Adwentyści Dnia Siódmego, Baptyści, Anglikanie Kościół Boży, Zielonoświątkowcy, Metodyści to tylko niektóre grupy wyznaniowe aktywne na Jamajce).Ponoć niedziela nie jest tu najlepszym dniem na przemieszczanie się, trudniej złapać taksówkę, mniej ich jeździ, ale jakoś się udało. W taksówce współkolektyw na czele z pastorem, rozprawiał o tym jak to wczoraj we wsi obok jeden pan odciął maczetą głowę swojej żonie.