Pojechaliśmy do Whitehouse. Tam szok - tłum ludzi na ulicy, na chodnikach, ludzie w oknach, na balkonach. A my jedyni turyści - od razu doskonale rozpoznawalni. Tam po raz pierwszy poczułam, że wyjechaliśmy poza turystyczny teren Jamajki, jednocześnie stając się łakomym kąskiem dla wszelkiej maści naciągaczy. Taksówkarz podwiózł nas pod jakąś budę, a jeden z jego kumpli od razu zapytał gdzie będziemy nocować. Wyjście w ten tłum z wielkimi plecakami na poszukiwanie noclegu nie było zbyt dobrym pomysłem, dlatego skorzystaliśmy z propozycji tego gościa, który mówił, że ma bardzo fajne noclegi, tylko musimy się kawałek wrócić taksówką do Bluefields, a właściwie do Belmont. Wsiadł z nami do taksówki i pojechaliśmy...